Zbigniew Markowski
KU CZCI MATKI KRÓLÓW
W 1791 roku na polach niewielkiej wówczas wsi Zabrze pojawili się wiertacze. Wykonali w ziemi 70 głębokich otworów, a ich praca potwierdziła przypuszczenia inżyniera Salomona Izaaka, który rok wcześniej badając to miejsce określił je jako idealne do występowania dużego złoża węgla kamiennego. Czas ów był dla górnośląskiego górnictwa szczególny: kończyła się epoka wydobycia kruszców a dominującą pozycję wśród skarbów ziemi miał od tej pory zająć czarny węgiel. Po drugie – do technologicznej walki o wydobycie wkraczała maszyna parowa. To ona umożliwiła dziewiętnastowieczny wzrost wydobycia, poprawiła warunki pracy i znaczenie przemysłu Górnego Śląska. W miejscu, gdzie ponad 200 lat temu wiercono w poszukiwaniu czarnego złota, dziś stoi górniczy skansen – Kopalnia Królowa Luiza. A wokół kopalni zbudowano wielkie miasto.
Początki były trudne, bo wpierw węgiel z niskich pokładów wydobywano metodą odkrywkową. Wkrótce jednak Luiza stała się największą kopalnią w Europie, imię swoje zaś zawdzięcza żonie pruskiego króla Fryderyka Wilhelma – władcy, który podjął decyzję o budowie tego zakładu wydobywczego. Królowa Luiza – właściwie Luiza Augusta Wilhelmina Amalia von Mecklemburg – Strelitz była postacią nietuzinkową, dziś powiedzielibyśmy nawet – kultową. Piękna, wykształcona i ambitna dama nie ograniczała się do działalności charytatywnej, z której słynęła. Wśród jej rozlicznych intryg wymienić należy zmontowanie koalicji przeciw Francuzom (i w efekcie wybuch wojny w 1806 roku) czy też projekt tajnego porozumienia Prus i Rosji wymierzonego we Francję. Z dziewięciorga jej dzieci dwoje zostało później władcami państwa pruskiego: stąd jej określenie jako matki królów. Śmierć królowej Luizy często traktowana była jako punkt zwrotny w historii Prus; w ludowych przekazach pozostała jednak żywiołową i kochającą życie arystokratką, która odważyła się tańczyć walca – taniec w niewielkim stopniu akceptowany przez ówczesne elity.
TRZY PARKI W JEDNYM
Zabrzańskim dziedzictwem Luizy był węgiel, dlatego podziemny park technologiczny nazwano mianem stabilnego izotopu tego pierwiastka – 12C. Zanim jednak udamy się na zwiedzanie zestawu maszyn i urządzeń górniczych warto pospacerować po zlokalizowanym tuż obok parku militarnym. Z wizyty tej szczególnie zadowolone będą dzieci, bo – jak informuje pani przy wejściu – na pojazdy gąsienicowe wdrapywać się wolno, zakazane są jedynie samoloty. Oprócz typowych i onegdaj masowo produkowanych koni roboczych Układu Warszawskiego (myśliwiec Mig-21, szturmowiec Su-22, czołg T-72) obejrzymy także historyczny T-34 czy amfibie. Zbiór kilkudziesięciu (na ogół bardzo ciężkich) eksponatów wojskowych to kolekcja Fundacji Techniki Wojskowej – Mała Armia „Grupa Śląsk”, która jest partnerem projektu. To pierwsze stałe miejsce wystawowe Fundacji, do tej pory militaria pokazywano tylko od święta. Zdecydowana większość zgromadzonych pojazdów jest zdolna do samodzielnego poruszania się.
Sztolnia Królowa Luiza ma jeszcze jeden ważny obiekt: park edukacyjny. Również to miejsce jest dziecięcym rajem, nie tylko dlatego, że zaprojektowano je w radosnych, żywych barwach. Wszystkiego można tu dotknąć i wszystkim można sobie posterować. Dzieciaki obsługują dziecięcą kopalnię (bajtelgrubę), otwierają zawory wodne, nadają komunikaty alfabetem Morse’a, podnoszą wodę za pomocą śruby Archimedesa. W parku działa też gigantyczny aparat fotograficzny do wnętrza którego można wejść i naocznie sprawdzić jak funkcjonuje camera obscura. Labirynt o półtorametrowej wysokości ścian jest bezpieczny, bo obowiązuje tu zasada prawej ręki – jeżeli ktoś się zgubi, wystarczy, że będzie skręcał zawsze w prawo – na pewno trafi do wyjścia. Na wszelki wypadek nad konstrukcją są jeszcze mostki, z których rodzice mogą obserwować swoje pociechy i naprowadzać je na właściwą ścieżkę. Zgrupowanie trzech (militarnego, edukacyjnego i górniczego) parków w jednym miejscu ma swój głęboki sens – jeśli ktoś musi poczekać na swoją kolejkę do podziemnej trasy, na pewno nie będzie się nudził.
WYPRAWA W HEŁMIE
Na gości podziemnej części obiektu czekają hełmy: ich przydatność docenimy zwłaszcza w niektórych chodnikach o wysokości około jednego metra. Ominie nas za to zjeżdżanie górniczą windą (szolą), bo i stare wyrobiska, i sztolnia ćwiczebna dawnej szkoły górniczej położone są bardzo płytko. Do pokonania mamy niemal dwa kilometry podziemnej trasy, dodatkowo przejedziemy się także kolejką szynową, którą górnicy ochrzcili mianem „Karlika”. Wagoniki dają jako takie pojęcie o kopalnianej pracy, bo przedział zajmowany dziś przez jednego (najwyżej dwóch) turystów kiedyś musiał pomieścić czterech górników wraz z ich sprzętem. Pracownicy kopalni na długich trasach potrafili w tej ciasnocie jeszcze grać w karty. Podziemna trasa to cztery strefy: techniki, działań, geostrefa oraz strefa legend i kultury.
W ostatniej z nich spotkamy wirtualnego Skarbnika, posłuchamy o jego roli w zakładzie wydobywczym, poznamy sporo faktów dotyczących górniczej obyczajowości. Największe wrażenie robią pokazy działających maszyn górniczych: od zmechanizowanej obudowy ścianowej aż po potężny kombajn KBW-3RDU. Jest także strug ścianowy, ładowarka zasięrzutna, strug czy wrębiarka. Większość maszyn pochodzi z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, choć zdarzają się także egzemplarze starsze. Całości dopełniają liczne projektory ilustrujące za pomocą animacji zasady działania sprzętu. Podziemna trasa przygotowana jest bardzo dobrze: przejścia są szerokie, w niewielu tylko miejscach należy uważać na podłoże – albo nierówne, albo pokryte stalowymi elementami. Podziemna wyprawa trwa około półtorej godziny, mogą w niej uczestniczyć także dzieci. Gospodarze obiektu oferują także zajęcia edukacyjne dla szkół oraz ciekawą ofertę imprezową – w kopalni można sobie wyprawić wesele.
Zjawisko uwikłania nazw miejscowości, kopalń czy szybów w wielką politykę czy animozje narodowościowe swój punkt wrzenia osiąga prawdopodobnie właśnie w Zabrzu. Uwielbiana przez swoich pruskich poddanych królowa Luiza to tylko szczyt lodowej góry: jako osoba znienawidzona przez Napoleona (z jak najserdeczniejszą wzajemnością) nie mogła przecież budzić sympatii wśród Polaków. Mało tego, polski hrabia – Feliks Łubieński ponoć dostrzegł onegdaj na szyi władczyni klejnoty wykonane z koron polskich królów, co było afrontem pierwszej kategorii. Jeszcze gorzej działo się z nazwą miasta: przez całe dziesięciolecia Niemców raziło słowo „Zabrze”, którego nie potrafili wymówić. Od początku XIV wieku miejsce to nazywano Zadbrze – od określenia „sadbre” oznaczającego pagórkowaty, porośnięty drzewami teren z rzeczką w środku. Jednak decyzja o zmianie zapadła dopiero w 1913 roku, gdy postanowiono nazwać miasto imieniem jakiejś wybitnej osoby. Przez długi czas – mimo ogłoszonego powszechnie konkursu – nie potrafiono jednak wybrać stosownego bohatera – nie zdecydowano się na przykład na Hochberga, który (choć popularny i zasłużony) był jedynie właścicielem folwarku. Pierwsza wojna światowa wykreowała jednak odpowiednią postać: po zwycięstwach nad armią rosyjską (najważniejsze pod Tannenbergiem) Paul von Hindenburg bez wątpienia zasługiwał na swoje miasto. Szacowano wówczas, iż wojska kierowane osobiście przez feldmarszałka wzięły do niewoli 150 tysięcy żołnierzy z Rosji. Po II wojnie światowej Zabrze oczywiście powróciło do poprzedniej nazwy nadal będąc przedmiotem opinii o podtekstach politycznych: od słynnego „niech żyje Zabrze – najbardziej polskie z polskich miast” francuskiego generała de Gaulle’a aż po fakt, iż w Niemczech do dziś powszechne jest używanie nazwy „Hindenburg”. Swoistą ciekawostkę stanowi wniosek radnych miejskich z 1924 roku. Sporą część rajców stanowili wówczas członkowie Komunistycznej Partii Niemiec (KPD), którzy chcąc uczcić śmierć wodza sowieckiej rewolucji oficjalnie zaproponowali z kolei zmianę nazwy Hindenburg na Leninburg. Posunięcie to było jedynie politycznym wygłupem i do absurdalnej zmiany – rzecz jasna – nie doszło. Tragedia taka spotkała jednak trzy dziesięciolecia później Katowice, które czas jakiś nosiły nazwę Stalinogrodu.
Wyświetl większą mapę