Zbigniew Markowski
PRZEDMIEŚCIE TKACZY
Już w XV wieku okolice dzisiejszej ulicy Sobieskiego (zachodnią część miasta położoną na szlaku solnym prowadzącym z Wieliczki w stronę Cieszyna i dalej – do Czech i Moraw) nazywano Górnym Przedmieściem. Domy tkaczy w okolicy tej budowano od niepamiętnych czasów: nie tylko na przełomie XV i XVI wieku, gdy rzemieślnicy (by sprostać nowym oczekiwaniom klientów) przechodzili z materiału lnianego na sukno, ale i na początku XIX wieku kiedy cała niemal ulica zabudowana była długim szeregiem tkackich domów. Z dzielnicy tkaczy nie pozostał dziś ani jeden obiekt – ostatni spłonął podczas pożaru w 1986 roku. Ponieważ jednak zachowała się szczegółowa dokumentacja, udało się go wiernie otworzyć – Dom Tkacza to dokładna kopia budowli z połowy XVIII wieku – złotej ery Górnego Przedmieścia. O dawnych właścicielach tego terenu i stojącego na nim budynku wiadomo niewiele – swój warsztat w XVIII wieku prowadziła tu prawdopodobnie rodzina Bartke, w następnym stuleciu przybyli tkacze z familii Bathelt – przodkowie rodu prowadzącego później w Bielsku dużą fabrykę sukna.
Tuż przed nastaniem wieku XX mieszkali w tym miejscu Nowakowie, na których tkacka historia się kończy; później ich miejsce zajął szewc. Konstrukcja budynku na potrzeby rzemiosła tkackiego musiała być mocna: nie tylko z powodu licznych wstrząsów związanych z używaniem maszyn, ale także dlatego, że zajęcie to traktowano bardzo poważnie. Nawet w otoczeniu bloków osiedla mieszkaniowego dom prezentuje się dziś dostojnie i bogato.
STROJE NA WYŻCE
Choć to budynek parterowy, za sprawą tak zwanej wyżki ma imponującą wysokość. Wyżka – czyli przestronny i przewiewny strych – potrzebna była do celów technologicznych: suszył się w niej gotowy produkt. Kiedy w 1992 roku otwierano obiekt dla zwiedzających, wyżka bardzo się przydała: na poddasze trafiły zbiory etnograficzne ilustrujące historię ubioru z najbliższej okolicy. Oglądamy więc bogaty strój wyjściowy mieszczki z Żywca zdobiony różanym ornamentem, suknie pani z Cieszyna, kolorowe ubiory wilamowickie oraz wszystko to, co związane z odzieżową obyczajowością śląskich górali. Ekspozycja robi wrażenie nie tylko za sprawą dokładnego odwzorowania kreacji; stroje widzimy na manekinach, ale także w domowej wersji: zgromadzone w skrzyniach, szafach a nawet na sznurach do suszenia prania. Duże wrażenie robią części garderoby zwykle ukrytej przed wzrokiem postronnych – uszyte sto lat temu gatki lub staniki. Kolekcję uzupełniają elementy biżuterii: korale, pasma koralików, precjoza srebrne lub tak popularne w drugiej połowie XIX wieku ozdoby z metali nieszlachetnych.
Z bliska zobaczyć można splot historycznych już tkanin, sposób ułożenia ubioru, połączenia kolorystyczne – często bardzo oryginalne i kreatywne. Wystawa na strychu „Od sukna po jedwab” to jedna z dwóch stałych ekspozycji Domu Tkacza. Druga prezentacja stała (ulokowana na parterze) stanowi rekonstrukcję mieszkania i warsztatu pracy dawnego rzemieślnika. Zgodnie z założeniami wystawy hipotetyczny mieszkaniec pełnił ważną funkcję w cechu tkaczy: potrzebny był mu więc stół to prowadzenia organizacyjnej biurokracji oraz żelazny kuferek stanowiący cechową kasę.
LEWA STRONA, PRAWA STRONA
Wszystko, co znajduje się po lewej stronie sieni jest miejscem pracy. Warsztat wyposażono w sporych rozmiarów krosno pochodzące z połowy XVIII wieku; wyraźnie widać w nim nicielnice – ramy, których ruch połączony z przeplataniem nici osnowy sprawiał, że powstawało płótno. Wśród maszyn i sprzętów tkackich znalazło się też miejsce dla czeladnika, który – jako człowiek na dorobku – nie zasługiwał na mieszkanie razem z mistrzem. A jak mieszkał sam mistrz – widzimy po stronie prawej. Starszy cechu posiadał elegancko i bogato wyposażoną sypialnię, zdobione zastawy stołowe oraz imponującą kuchnię. Sprzęty – pochodzące głównie z przełomu XIX i XX wieku potwierdzają, iż sława bielskich tkaczy przekładała się na całkiem pokaźne dochody. Same tylko – wykonane z miedzi – naczynia kuchenne kosztować musiały niewielką fortunę podobnie jak pokryte fornirem meble.
Sień Domu Tkacza to niewielka galeria prac pochodzącego z Istebnej drzeworytnika – Jana Wałacha. Jeśli nie liczyć wszechobecnych (i oczywistych w drewnianym budynku) gaśnic, całość jest idealnym miejscem do nauki historii prawdziwej. Nie tej wyznaczanej bitwami i zmianami na mapach kontynentu, lecz tworzonej przez zwykłych ludzi posiadających swoje domy, sprzęty, stroje. Wizyta w placówce przypomina nieco oglądanie fotografii sprzed wieku z tą różnicą, że tutaj możemy wejść do środka zdjęcia, pochylić się nad kołowrotkiem czy piecem, zajrzeć do kredensu i zachwycić się precyzją pracy dawnych mistrzów rzemiosła.
Bielskie wyroby tkackie cieszyły się ogromnym wzięciem nie tylko w czasach niewielkich warsztatów rzemieślniczych. Na przełomie XVIII i XIX wieku rynki zbytu tutejszych sukienników sięgały aż po obszar Bliskiego Wschodu. W mieście pracowało ponad pół tysiąca mistrzów, rozwojowi sprzyjało nie tylko korzystne położenie na szlaku handlowym, ale i liczne zamówienia wojskowe: takie jak z okresu wojen napoleońskich. Zadekretowana przez Bonapartego polityka blokady kontynentalnej wyeliminowała ponadto bardzo silny brytyjski sektor włókienniczy; dało to bielskiemu ośrodkowi potężny impuls rozwojowy. Bardzo dobrze poradzono sobie z przejściem do metod wielkoprzemysłowych. Okolice Bielska i Białej stały się nie tylko trzecim pod względem produkcji ośrodkiem włókienniczym Austro – Węgier, ale także dorobiły się własnego przemysłu maszyn włókienniczych. Za czas ostatecznego krachu bielskiego przemysłu włókienniczego ekonomiści przyjmują lata 1990 – 1993. W okresie tym pracę w sektorze straciły tutaj cztery tysiące osób, produkcję zmniejszono o połowę, zaś jako bezpośrednią przyczynę specjaliści podają konkurencję tanich producentów z Chin i Korei. Na rynku pozostały jedynie pojedyncze firmy włókiennicze.
Wyświetl większą mapę