Zbigniew Markowski
ŚWIAT ZBUDOWANY Z CEGIEŁ
Gdy kończył się XIX wiek, a do poważnego kryzysu w górnośląskim przemyśle brakowało jeszcze kilkunastu lat, o dobrego pracownika było trudno. Szczególnie wtedy, gdy proponowało mu się pracę niemal w środku lasu, a takim właśnie miejscem był jeden z czternastu szybów kopalni „Giesche”. Szybowi temu nadano imię górniczego asesora – Kurta Nickischa: stąd nazwa całego osiedla – Nikiszowiec. W budowlach z czerwonej cegły nie byłoby nic szczególnego – wszak cały Śląsk obfituje w familoki, są w Zabrzu – Rokitnicy, bytomskim Bobrku, Siemianowicach i wielu innych miejscach. Jednak to co kuzynowie Emil i Georg Zillmann z Berlina zaprojektowali w Katowicach jest niepowtarzalne – nie znajdziemy czegoś podobnego nigdzie indziej na całym świecie. Po pierwsze – to jeden wielki budynek.
Gdyby wszystkie prace przeprowadzono zgodnie z projektem, dziś Nikiszowiec wyglądałby jak plansza do gry w kółko i krzyżyk dla olbrzymów. Środków jednak zabrakło, mamy więc obiekt o wymiarach około 800 na 1200 metrów, w którym na wewnętrzne ulice wchodzi się przez charakterystyczne bramy. Wszystkie domy (łącznie dla 1200 mieszkańców) mają trzy kondygnacje. Po drugie – miasteczko miało być samowystarczalne: przewidziano piekarnię, szkołę, pralnię, restaurację, aptekę, czytelnię i basen. Nie udało się zrealizować tylko dwóch ostatnich obiektów, choć znaleziono miejsce na posterunek żandarmerii (z aresztem na jednego więźnia). Według projektu Zillmannów wybudowano także kościół. Jak na czasy, w których osiedle powstało (1908 – 1919) oferowano tu niezwykle wysoki standard: trzy- lub czteroizbowe mieszkania (z udziałem w piwnicach i strychach) o powierzchni około 70 metrów kwadratowych. Był prąd elektryczny, kanalizacja, wodociąg i oczyszczalnia ścieków. Na dziedzińcach urządzono ogródki, często instalowano tam wielkie piece chlebowe, trafiały się chlewiki i różnorakie komórki. Bardzo dbano o indywidualny charakter wszystkich wchodzących w skład kompleksu budynków: nie ma dwóch takich samych elewacji.
STO LAT SAMOTNOŚCI
Czerwona cegła połączona z niepowtarzalnym detalem i wspaniałym pomysłem architektonicznym zaowocowały prawdziwą magią. Dodajmy – magią całkowicie miejscową, bo zanim przystąpiono do budowy osiedla, w jego południowo – wschodniej części uruchomiono cegielnię. Tam wypalano magiczną, nikiszowiecką cegłę. Magię Nikiszowca czują przede wszystkim artyści. Dzielnica wystąpiła więc w filmach Kazimierza Kutza oraz „Angelusie” Lecha Majewskiego. Często malowali go artyści z kręgu nieprofesjonalnej Grupy Janowskiej. Całymi oddziałami zjeżdżają tu fotograficy, trudno zresztą trafić na taki dzień, w którym dzielnica nie jest fotografowana czy filmowana z użyciem ciężkiego sprzętu. Z pewnością obecny jest też duch historii, bo w ciągu ostatnich stu lat Nikiszowiec przeżył niemal wszystko, co przeżyć może robotnicza dzielnica: strajki (1916, 1918, 1919, 1937), powstania śląskie.
Było rekwirowanie kościelnych dzwonów (1843), okupacja, wcielenia do Wehrmachtu, nawet epidemia tyfusu (1917). Z planowanego dobrobytu nie skorzystano praktycznie nigdy: ciężkie czasy zaczęły się zaraz po zbudowaniu Nikiszowca. Upływ czasu odczuły także mury z czerwonej cegły. Dzisiejszych czasów nie doczekała prawdziwa perła dawnych, robotniczych Katowic – kolejka wąskotorowa Balkan. Obecna jest tylko w nazwie okolicznościowo wybitej monety. Linia między Szopienicami, Nikiszowcem i Giszowcem pracowała od pierwszej dekady dwudziestego wieku – zamknięto ją dopiero w 1977 roku. Choć w zamyśle uruchomiono ją na potrzeby dojeżdżających do pracy górników, podróżować za darmo mógł nią każdy. Trasa liczyła trzy i pół kilometra długości, w dni robocze pociąg wykonywał 28 kursów mogąc przewieźć dziennie osiem tysięcy pasażerów. Choć od czasu do czasu głośno mówi się o planach reaktywowania Balkana (mógłby obsługiwać ruch turystyczny do popularnej i położonej nieopodal Doliny Trzech Stawów), do dziś zachowały się tylko dwa historyczne wagoniki. Oglądać można je tuż przy kopalnianym szybie, w towarzystwie dawnych górniczych znaków granicznych z kamienia. Kolejka znalazła się także na obrazie Ewalda Gawlika.
PIĘKNA WIEŻA
Nikiszowiec to przykład robotniczego osiedla o charakterze miejskim; jeśli ktoś chce zobaczyć osiedle wiejskie – powinien wybrać się do Giszowca. Zamysł zbudowanej w latach 1906 – 1910 dzielnicy był prosty: miała składać się z domków o spadzistych dachach otoczonych z każdej strony ogrodami. Choć ogrody i domki nadal istnieją, jedyne potężne otoczenie to dziesięciopiętrowe wieżowce osiedla Staszica. Polityczną decyzją z lat dynamicznej budowy socjalizmu wyburzono niemal 70% dawnego osiedla – ogrodu. To co zostało, podobnie jak Nikiszowiec z biegiem lat powoli traci swój pierwotny charakter. Trudno dziwić się mieszkańcom, że chcą mieć szczelne, nowoczesne okna czy dobrze domykające się drzwi, o porządnej dachówce nie wspominając – szkoda jednak, że turyści odwiedzający to miejsce pytają często, gdzie właściwie jest ten Giszowiec.
Prawdziwego detektywa trzeba zresztą by odnaleźć to, co na Giszowcu najpiękniejsze – wspaniałą wieżę ciśnień z licznymi detalami o doskonałych proporcjach stanowiącą dzieło sztuki industrialnej najwyższych lotów. Wieża schowana jest wśród drzew, w zdewastowanym otoczeniu pobliskiej drogi szybkiego ruchu w kierunku Bielska – Białej. Na Giszowcu odwiedzić możemy śląską izbę regionalną zlokalizowaną w tak zwanej Gawlikówce – domu, w którym tworzył niegdyś Ewald Gawlik – zafascynowany malarstwem Toulouse – Lautreca artysta z kręgu Grupy Janowskiej. Być może potencjał turystyczny drzemiący w Nikiszowcu i Giszowcu zostanie kiedyś wykorzystany pełniej niż dziś. Coraz częściej można tam trafić na koncerty, festiwale regionalne, imprezy promocyjne. Był festiwal sztuki naiwnej, święto krupnioka, liczne jarmarki. Jednak na zakończenie procesu przejścia z etapu degradacji do etapu rozkwitu trzeba będzie jeszcze poczekać.
Oficjalnie swój tytuł szlachecki i możliwość używania przed nazwiskiem arystokratycznego „von” Georg Giesche zawdzięczał dynamicznie prowadzonemu wydobyciu galmanu na Górnym Śląsku. Po cichu mówiono jednak, że ten pochodzący z Wrocławia kupiec handlujący suknem tytuł zawdzięczał raczej licznym pożyczkom udzielanym cesarzom: najpierw Leopoldowi I, później Karolowi VI z linii habsburskiej. Tak czy inaczej ze szlachectwem (nadanym w 1712 roku) wiązał się także przywilej wytłaczania na beczkach z galmanem cesarskiego orła. Choć syn Gieschego – Friedrich Wilhelm zmarł bezpotomnie w 1754 roku, niemal sto lat później niespodziewanie pojawili się jego spadkobiercy. „Spadkobiercy Gieschego” (Georg von Giesches Erben) to nazwa spółki, która w 1833 roku zaczęła działać na Górnym Śląsku. Staraniem tej właśnie spółki wybudowano i Nikiszowiec, i Giszowiec. Chociaż więc w 1926 roku przedsiębiorstwo przejęli Amerykanie prowadzący ją dalej pod nazwą Silesian American Corporation, nazwa osiedla pozostała bez zmian. W latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku komunistyczne władze próbowały przeforsować nazwę „Osiedle Staszica” – tak też opisywano wówczas plany i mapy. Po 1989 roku powrócono jednak do historycznej nazwy związanej z imieniem Georga von Giesche.
Wyświetl większą mapę
Wyświetl większą mapę