Zbigniew Markowski
PAMIĄTKI PO PIASKU
Ciekawym paradoksem województwa śląskiego jest fakt, iż znaczną część swoich wodnych terenów rekreacyjnych region zawdzięcza wysokiemu uprzemysłowieniu – zwłaszcza zaś – kopalniom. To kopalnie, wciąż domagające się dużych ilości materiału podsadzkowego, doprowadziły do powstania ogromnej machiny wydobycia piasku. Oryginalna koncepcja wypełnienia hydraulicznego wyrobisk górniczych powstała w Polsce, w ostatniej dekadzie XX wieku (pierwsze eksperymenty w tej dziedzinie prowadziła kopalna Niwka) zastosowano ją z dużym powodzeniem. Materiał podsadzkowy potrafi bowiem zmniejszyć deformację górotworu przez co wydobycie jest bezpieczniejsze i bardziej ekonomiczne. Technologia ta z biegiem lat stosowana była coraz powszechniej, zaś rosnące wciąż wydobycie węgla skutkowało powstawaniem kopalń piasku.
Od początku lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku wydobyciem piasku na potrzeby kopalń zajęło się Przedsiębiorstwo Materiałów Podsadzkowych Przemysłu Węglowego tworząc z czasem prawdziwe piaskowe imperium posiadające nawet własną kolej. Gdy złoże kończyło się, Przedsiębiorstwo teren rekultywowało: tak powstały zbiorniki wodne Dzierżno Duże, Pogoria III i IV w Dąbrowie Górniczej, Dziećkowice, Sosina, zalew Nakło – Chechło oraz jezioro w Pławiowicach.
RYBY I RAKI
Kiedy w roku 1970 zakończono tu wydobycie piasku, firma najpierw wyrównała dno i zabezpieczyła krawędzie przyszłego jeziora. O stały dopływ wody nie trzeba było się martwić – sprawę tę załatwiał Potok Toszecki (na mapach nazywa się go czasem Toszkiem) kończący w nowym jeziorze swój siedemnastokilometrowy bieg. Sytuacja hydrologiczna stała się jeszcze bardziej stabilna po roku 2003, gdy na drodze potoku stworzono zbiornik Słupsko. W taki właśnie sposób powstał zbiornik Pławniowice liczący 224 hektary powierzchni przy głębokości dochodzącej do dwudziestu czterech metrów oraz niewielkie jezioro Małe Pławniowice. Jeziora stały się domem rozlicznych gatunków ryb: jak raportują wędkarze posiadający nad akwenem własną stanicę zwaną rybaczówką – na amatorów moczenia kija czekają okonie, karpie, sandacze, leszcze oraz płocie.
Są i tacy, którzy przechwalają się złowieniem tu węgorza. O czystości wody świadczy obecność wybrednych raków – przy odrobinie szczęścia opancerzone stwory można wypatrzeć od strony południowej. Płetwonurkowie raportują, iż sporo raków przebywa pod zatopionymi korzeniami i w trudno dostępnych miejscach. Grupie penetrującej podwodny świat zbiornika Pławniowice udało się sfilmować pokaźnego sandacza liczącego sobie około 40 centymetrów długości. Na taką rybę najlepiej zaczaić się od strony północnej lub wędkując z łodzi.
AUTOSTRADĄ DO REKREACJI
Sporym ułatwieniem w dotarciu nad jezioro Pławniowice jest dla wielu osób autostrada A4. Warto jednak pamiętać, że – podobnie jak w przypadku innych akwenów Górnego Śląska – trzeba liczyć się z towarzystwem wielu innych, również chcących wypocząć osób, szczególnie w weekendy. Choć zbiornik swoją nazwę zawdzięcza miejscowości ulokowanej na południu, to wieś północna – Niewiesze – dysponuje prawdziwą, profesjonalną bazą wypoczynkową. To tam znajdziemy strzeżoną plażę, stanicę żeglarską, przeliczne ośrodki wypoczynkowe, stanice, pola namiotowe oraz hotele. Na drugim brzegu punkty takie zdarzają się sporadycznie, choć dobrze prezentuje się ośrodek z przemiłym właścicielem. Tak zwane zaplecze gastronomiczne znajdziemy niemal wszędzie. To również doskonałe miejsce do spacerów – sporo wokół terenów leśnych, niedaleko do Kanału Gliwickiego, który także warto odwiedzić.
Ostatnimi czasy jezioro upodobali sobie miłośnicy pływania na desce z żaglem. Według ich informacji to miejsce idealne, choć rozkład wiatru bywa dziwny – w czasie gdy na pobliskim Dzierżnie wieje wiatr, nad wodami pławniowickimi nie ma nawet najmniejszego podmuchu. Bywa też i odwrotnie. Dwadzieścia milionów metrów sześciennych wody w zbiorniku służy też żeglarzom oraz wszystkim tym, którzy chcą pobyć nad wodą.
Najbardziej ortodoksyjni historycy windsurfingu twierdzą, iż poruszanie się po wodzie na desce wyposażonej w żagiel setki lat temu wymyślili Polinezyjczycy. Inna wersja mówi o prekursorskim Angliku, jeszcze inna – Australijczyku, choć oficjalnie bardzo często za kolebkę tego sportu (na liście dyscyplin olimpijskich od roku 1984) uważa się Kalifornię. Według oficjalnej wersji ojcowie nazywali się Jim Drake i Hoyle Schweitzer. Zasada jest prosta: windsurfing można uprawiać wszędzie tam, gdzie da się uprawiać żeglarstwo. Fanatycy twierdzą, iż pływanie na ożaglowanej desce jest wciągające i daje dużą frajdę, Do wyboru mamy kilka różnych specjalności: można się ścigać, ujeżdżać fale albo wziąć udział w slalomie – w zależności od tego, co nas interesuje wybieramy sprzęt o odpowiednich parametrach. Sprzęt niestety kosztuje, kompletny zestaw (wraz z piankowym kombinezonem) to wydatek około 5000 złotych, choć satysfakcji z lotu po falach ponoć nie da się przeliczyć na pieniądze. To sport o charakterze technicznym – również nie dysponująca dużą siłą kobieta czy dziecko świetnie sobie poradzą łapiąc właściwy wiatr w windsurferowy żagiel.
Wyświetl większą mapę